środa, 27 sierpnia 2014

Zapraszam :)

Zapraszam Cię serdecznie na spotkanie misyjne, które odbędzie się w Domu Zborowym w Wiśle Centrum. W ciągu sobotniego popołudnia dowiesz się o życiu chrześcijan (i nie tylko) w różnych afrykańskich państwach, skosztujesz potraw z dalekiego świata, poznasz ludzi, którzy zarażą Cię pasją podróży mających inny cel niż zwiedzanie:) Zapraszam serdecznie - bez Ciebie to spotkanie nie będzie takie samo!

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Zmiany

Sporo czasu upłynęło od mojego ostatniego pobytu w Burkina. Jak się można było spodziewać, czekało na mnie sporo zmian. Niektóre zmiany mnie cieszyły, inne zasmuciły. 
Pierwsza zauważalna zmiana była już w stolicy. Taksówki lepsze niż te, którymi zdarzyło się nam jechać wcześniej. Tapicerka z dachu nie spadała na głowę :) Do tego miasto bardzo się rozrosło. W 2007 roku liczyło ok. 200000 mieszkańców, w tym momencie liczy 2 mln. To duży przyrost jak na siedem lat. Zwłaszcza, że w samym centrum nie powstało zbyt wiele budynków. Za to "osiedla" rozciągają się daleko od centrum... Tak duży wzrost ludności powoduje też problemy, np z wodą. Kiedyś, będąc w stolicy, czy to w porze suchej, czy deszczowej, zawsze doświadczaliśmy luksusu mycia się pod bieżącą wodą. Przynajmniej ja zawsze trafiałam na wodę w hotelu. Tym razem czekała nas jednak przykra niespodzianka. Po prawie dwutygodniowym pobycie na wsi, myciu się w wodzie z wiaderka z wielką radością przyjechaliśmy do stolicy. Nadzieja na umycie się pod bieżącą wodą poprawiała nastrój po ciężkiej podróży. Jakie było nasze rozczarowanie, gdy okazało się, że z kranu nie leci woda :( "Za dużo mieszkańców" - tylko tyle powiedziała obsługa hotelu, przynosząc nam wodę w... wiaderku. 
Kolejną zmianą, był wzrost cen. Woda w butelce kosztuje nadal tyle samo, ale już np bułka, orzeszki lub pamiątki - podrożały. Owszem, dalej się targowaliśmy, ale poniżej pewnej ceny nie można było zejść. 
Na to również zwróciliśmy uwagę w Pobe Mengao. Mężczyźni częściej dają kobiecie wózek i osiołka, by mogła zajść po wodę dla całego domu (drogie Panie, mąż na pewno żonie w tym nie pomoże, choćby była w 9 miesiącu ciąży...). To już duża zmiana, bo poprzednio tylko nieliczni zapewniali żonom taki luksus. Jednak jak zawsze - coś za coś. Wzrost cen, który zauważyliśmy dotknął całego kraju. Kobiety mówią, że mają się lepiej i gorzej jednocześnie. Częściej zajadą osiołkiem po wodę, ale za to muszą zarobić więcej pieniędzy, by utrzymać rodzinę.
Jadąc do Pobe Mengao mijaliśmy wioski, które miały doprowadzoną energię elektryczną. W samym Pobe stoją już słupy, jest nawet pociągnięty drut, ale prądu jak na razie nie ma. Podobno w 2015 roku prąd powinien być. Czy na pewno? Zobaczymy.
Wśród tych wszystkich zmian na lepsze są też zmiany, które nie wywoływały uśmiechu na naszych twarzach. Jadąc autobusem z Djibo do Bourzanga przez kilka kilometrów po naszej lewej stronie, na piaszczystym gruncie rozciągały się jak okiem sięgnąć namioty uchodźców z Mali. Już nie gdzieś dalej, w jakimś miasteczku, ale po prostu wzdłuż drogi. Słomiane namioty, przykryte workami i kawałkami starej folii, by ochronić się przed ulewnymi deszczami nie wyglądają zbyt stabilnie. Teren suchy, powiedzieć by można, pustynny, nie napawa nadzieją, na jakiekolwiek plony. Wojna, której nie ma zbyt często w mediach. O której mało się mówi, bo czy nas dotyczy..?
Ostatnia zmiana, o której chcę napisać dotyczy religii. Burkina Faso jest krajem, gdzie kilka religii współistnieje koło siebie. Są muzułmanie (w większości), animiści (ok. 20%) oraz chrześcijanie (katolicy i protestanci). Pierwsza z wymienionych przeze mnie religii była zawsze dość spokojna, można by powiedzieć, że niewidoczna. Podczas naszego wyjazdu widzieliśmy zmianę. Ubiór kobiet i mężczyzn, zachowanie w stosunku do innych pokazywały jasno, jak wiele w tej dziedzinie w tym państwie się zmieniło...
Mathias tuż przed meczem. W tle widać przygotowane słupy energetyczne.
Prysznic na wsi stale wygląda tak samo. Niebiesko-żółte wiaderko to prysznic, w żółtych bidonach przynosi się wodę ze studni i przelewa do zielonego zbiornika na wodę.




niedziela, 24 sierpnia 2014

Oczekiwanie


Tym jednym słowem mogę podsumować tegoroczny wyjazd do Burkina Faso. Bo w rzeczywistości tak wyglądał. Cały. Od początku do końca. Oczekiwanie. Dlaczego?
Afryka, jak zwykle powitała nas gorącem i upałem. Pomimo tego, że był późny wieczór, na lotnisku w Ouaga przywitało nas upalne, mokre powietrze, które automatycznie wyssało ze mnie tlen i wszelką energię... Odprawa upłynęła nadzwyczaj spokojnie. Na lotnisku zainstalowano czytniki linii papilarnych, co zdecydowanie wydłużyło czas odprawy. Nie każdy wiedział co zrobić, jak... Trzeba było swoje w kolejce odstać. Śpieszyło mi się, bo wiedziałam, że nasz bagaż krąży gdzieś na taśmie... pod czujnym okiem celników... Bagaże pojawiały się kolejno - po jednym, nigdy dwa na raz. A więc znowu stoimy i czekamy. W Monachium nadaliśmy ich sześć. Do Ouaga doleciało tylko 5. Większość naszego bagażu stanowiły dary dla mieszkańców Pobe Mengao. Tylko część z nich stanowiły nasze osobiste rzeczy. Jaki bagaż nie doleciał? Ten, w który zapakowałam moje rzeczy osobiste :) 
Rondo w stolicy
Po 1,5 dnia bagaż dojechał na miejsce. Na całe szczęście - mogliśmy ruszyć do Pobe! Postanowiliśmy, że ze względu na porę deszczową wyjedziemy wcześnie, o 6.00 rano. Podjęliśmy dobrą decyzję, bo okazało się, że nasz autobus zepsuł się po drodze. Dwugodzinne czekanie spędziliśmy na zastanawianiu się, czy i kiedy autobus zostanie naprawiony, czy zdążymy na przesiadkę w Ouaighuiya? Przyjechaliśmy do miejscowości pół godziny po odjeździe autobusu. Wydawało się, że kolejne sześć godzin spędzimy w błocie, czekając na kolejny autobus. Jednak - jest nadzieja. Jeden ze sprzedawców biletów dzwoni do kierowcy i okazuje się, że z powodu bariery deszczowej autobus stoi jakieś 15 min od przystanku (bariera deszczowa to zamknięcie drogi, która na jakiś czas jest nieprzejezdna z powodu deszczu. Kiedy słońce osuszy drogę, zostaje ponownie otwarta dla ruchu samochodowego). Pakujemy się zatem do samochodu uczynnego sprzedawcy i jedziemy. Na miejscu wita nas widok, który będzie stałym elementem tego wyjazdu: na poboczu drogi, na polach siedzą ludzie - pasażerowie autobusu. Siedzą, jedzą coś, przeważnie nie rozmawiają. Czekają. Nikt za bardzo się nie denerwuje, kiedy stoimy-siedzimy wraz z nimi przez kolejne dwie godziny. Nagle dostajemy informację: można jechać. Wszyscy pakujemy się do autobusu. Siedzę koło afrykańskiej kobiety z dzieckiem na kolanach. Mała nie boi się mnie, ale ani ona, ani jej mama nie mówią po francusku. Tuż za mną w metalowej misce podróżują dwie kury. Przykryte firanką, by nie uciekły. Czasami właściciel wlewa do miski trochę wody, by się napiły. Potem przytrzymując firankę, wylewa resztę wody za okno, trzymając miskę do góry dnem. Kury szamocą się i wcale nie dziwię się, że są obrażone za to, jak się je traktuje. Po przyjeździe na miejsce czekamy, by dostać się na nocleg. Nie wiadomo, kto ma klucze i dlaczego nie ma ich na miejscu. Po jakimś czasie sytuacja zostaje opanowana i pojedynczo, z bagażami udajemy się na nocleg na motorze. Niestety na wygody trzeba poczekać. Dzisiaj jako prysznic posłuży nam wiaderko z wodą, nie mamy dostępu do ognia, by coś sobie ugotować. Dobrze, że wszystko co potrzebne do spania jest na miejscu (moskitiery i śpiwór). Zasypiam modląc się, by dzisiaj w nocy nie padało, ponieważ nie mamy gdzie schować bagażu ani schronić się podczas burzy. Budzę się kilka razy w nocy, sprawdzając czy nie pada. Zasypiam niespokojnym snem, gwałtownie przerwanym o 4 rano. To w niedalekim meczecie wzywają do modlitwy. Zapomniałam, że właśnie trwa Ramadan...

Moskitiery pod którymi spaliśmy w trakcie pobytu w Burkina. Kogut pilnuje moskitiery Artura i Grześka :)